Prawdziwy Kebab


Nie pamiętam kiedy zjadłem pierwszego kebaba. Ale pierwszy PRAWDZIWY KEBAB był pyszny! Skwar, turecki targ, dookoła zapach przypraw. Mała jadłodajnia dla tubylców, a w niej rozkosz mięsnego podniebienia. Stara kobieta wysmażająca na wielkiej blasze placki, świeże baranie mięso kręcące się na rożnie, działające na mnie niczym wahadło hipnotyzera i ten piękny uśmiech Turka, który oświadczył mi, że jestem pierwszym białym człowiekiem w jego przybytku. Talerz ostrych papryczek, ajran, cynamonowa herbata i ta zawinięta w papier kulinarna rozkosz! To sprawiło, że zakochałem się. Ten blog jest swego rodzaju przewodnikiem po Warszawskich kebabowniach (których jest naprawdę dużo w stolicy Polski), a ja, jako przewodnik poszukuję tego ideału.

czwartek, 23 czerwca 2011

Kebab 'Casablanca' w podziemiach Dworca Zachodniego


Na cienkim, baranina, łagodny
Ocena: 4,8/10

Już wyobrażam sobie skrzywione miny na twarzach części czytelników. Oświadczam: zjadłem kebab (a w zasadzie wyrób kebabopodobny) na Dworcu Zachodnim w Warszawie. I żyję. Ale od początku.
Minąłem 'Casablancę' idąc dość szybkim marszem. Nie zauważyłem jej. Zatrzymałem się. Nozdrza zadrżały, a do głowy trafił sygnał: 'kod 654delta 78: masz opiekanego barana niedaleko'. Receptory jeszcze mnie nie zawiodły, więc obróciłem się na pięcie i przedzierając się przez grupkę Białorusinów wszedłem do przybytku. Oczy zwilgotniały ze wzruszenia wywołanego widokiem dwóch powoli obracających się rożnów. Sięgnąłem po portfel...
Turek, były sztangista z urazem kręgosłupa (na oko jakieś 160kg) olał mnie. Chrząknąłem. Raczył podejść i poświęcić odrobinę swojego cennego czasu zużywanego głównie na wypuszczanie z siebie nieopisanych ilości potu. Mógłby się uwijać szybciej, zwłaszcza, że w lokalu roiło się od wygłodniałych pasażerów kolei, a klimatyzacja chyba się popsuła.
W zasadzie to było tak gorąco, że lód, który był w lodówce, spokojnie możnaby sprzedawać jako wodę mineralną.
Po uroczej chwili w upalnej 'Casablance' otrzymałem takie oto dzieło:


Jedyne czego byłem pewien, to to, że mięso jest świeże. Obrót olbrzymi z racji ilości pasażerów, więc i ruszty zmieniane bardzo często. To dało się wyczuć, bo dawno tak delikatnie mięsko nie przeszło przez mój organizm. Ale poza tym to porażka. Nawet nie chce mi się pisać. Kapusta, plasterek ogórka, cebula, mięso i średnia bułka. Zapchasz się i nie umrzesz. To powinno być ich hasło.
Zastanawiam się czasem co powoduje tymi Turkami, że tak kładą lachę na przyprawianie i jakość dodatków. Wyobrażam sobie, że opcja z kapustą i jednym plasterkiem ogórka jest tańsza, ale na miłość boską to nie jest to, co oni jedzą u siebie. Ja mogę dopłacić, nie wiem, 'kebab deluxe', czy coś, ale niech będzie taka opcja chociaż.
Miałem przez chwilę wrażenie, że mnie rozpoznali, pożeracza kebabów, ale to było tylko wrażenie...

sobota, 18 czerwca 2011

Kebab Egipt, na tyłach hotelu Novotel w centrum



Klasycznie na cienkim cieście, baranina z łagodnym sosem, oraz upragnione papryczki i Ayran.
Ocena: 6/10

Gorący czerwcowy dzień. Przechadzam się po centrum mojego miasta zmęczony po pracy w poszukiwaniu miejsca, gdzie mógłbym napełnić pimpusia. Sygnał z żołądka powędrował do dyńki, która po kilku sapnięciach i puszczeniu zwiewnej chmurki przez ucho puknęła zdecydowanie w czoło (od wewnątrz) przypominając o tym jednym, jedynym daniu, które kiedy o nim myślę, przywołuje na moją twarz uśmiech: tłustym, mięsistym kebsie!
Skierowałem się w stronę dawnego hotelu Forum, dzisiaj Novotel, gdyż ktoś kiedyś mi powiedział, że tam jest godnie. Że tam potrzeba kebabożercy zostanie zaspokojona. Ślinianki wyprodukowały trochę śliny... Przekroczyłem próg Egiptu i wszystko tam było na miejscu. Kręcące się na rożnach mięsa, wsyatwione talerze z przysmakami i śniady pan za ladą. Ach marzenie...
I na tym w zasadzie się skończyło...
Nie było wolnych miejsc; na dworze wystawiono raptem dwa stoliki. Słownie: dwa. No trudno, myślę sobie, usiądę na murku obok. Złożyłem zamówienie, zasiadłem, a za kilka chwil symaptyczna rosjanka przyniosła herbatkę. To fajne. Lubię ją dostawać. Zaraz wjechał Ayran, papryczki i danie główne - Kebab.


Droga przez mękę. Mięso całkiem, całkiem, natomiast jakoś tak przyprawione po europejsku. W zasadzie oprócz mięsa, to niewiele znalazłem w środku. A szukałem wnikliwie! Troszkę pomidora, troszkę ogórka. Ale miałem wrażenie, jakby te warzywa były z zupełnie innej bajki. Niby powinny pasować, a jednak chciały uciec! O placku o smaku opłatka nie wspomnę.
Łagodny sos wybrałem z premedytacją. Pikanterii miały dodać papryczki, które okazały się totalnym niewypałem. Zadziorna ostrość została zamieniona na mierną kwaśność. Liczyłem na to, że na zmianę będę się zaostrzał i łagodniał za pomocą Ayranu, a tu niewypał.
W tym miejscu możemy przejść do rzeczonego Ayranu. Bezsmakowy! Wybitnie rzadki. Jakby ktoś wlał wodę do najtańszego artykułu z mleczarni z Garwolina. Bez ociupiny jakiejkolwiek przyprawy!
Herbata też była do dupy.
Zastanawiacie się pewnie, czemu nota to aż 6. Już spieszę z wyjaśnieniami. Wszystko było świeże i lekkostrawne. To miłe wyjść z knajpy i czuć jednocześnie najedzenie i możliwość poruszania się bezproblemowego. Mit o tym, że w centrum Warszawy nie ma dobrych kebabów został podtrzymany. Ja go obalę! Mam kilka typów. Ale to w kolejnych recenzjach.
Podsumowując: nie polecam Egiptu.