cienki, baran, łagodny
ocena: 8,4
Jest środek zimy i jedyne o czym myślę, to słoneczne wakacje. Gdzieś w miarę daleko. Musi być morze, fajne żarcie i roaming na tyle drogi, żeby nie mieć chęci odbierania telefonu. Od paru lat wszystkie tego typu aktywności organizuję sam: przeloty, akomodację, ubezpieczenie, bez narzutu biura podróży. Widzę same plusy takiego rozwiązania. Jest taniej, frajda z działania i kombinowania, jest się bliżej ludzi, autochtonów z ziemi, do której jedziesz. Próbujesz miejscowe przysmaki, nie trzyma Cię żaden rygor, czujesz zew podróżowania!
Nieświadomy tych miłych wrażeń pełnych niespodzianek wojaży wybrałem się kiedyś na wakacje all inclusive do arabskiego kraju. Wszystko w cenie, bezpiecznie i to all inclusive - magiczne słowo kojarzące się z luksusem. Przyczepili mi jakąś opaskę na nadgarstek, zabronili zdejmować, ustawili plan dnia, a rezydentka zwracała się do mnie jak do dziecka, które samodzielnie nie jest w stanie niczego wykonać. No i co to za przyjemność? W hotelu grubi Szwedzi, pijani Polacy, starzy Niemcy i działające na nerwy dziewczynki - animatorki, namawiające co kwadrans do gry w łapki. I ja jeszcze za to zapłaciłem!
Jak 'wszystko w cenie' to wszystko! A na żaden obiad nie było kebabu. Nie umiem tego wyjaśnić. Może to jest zbyt drogie danie do włączenia w jadłospis wakacyjnych leni klasy średniej Unii Europejskiej?
Tu miał być taki ciekawy wstęp od podróżowania do Egiptu, po zwiedzanie grobowców, a szczególnie grobowca królowej Nefretiti, ale link wydaje mi się na tyle słaby (poza tym w Egipcie nie byłem), że od razu przejdę do sedna. Kebab Grill Bar Nefretete. To jest temat dzisiejszej recenzji.
Jeśli ktoś był kiedyś w jadłodajni dla lokalsów w bocznych uliczkach Stambułu to ten sam klimat poczuje w Nefretete. Niby czysto, ale nie jesteś pewien, kilka świecidełek przy kasie, dziwne ułożenie pomieszczeń i pan, który jest miły i uśmiechnięty. I podaje naprawdę niezłą kanapkę! Szczerze mówiąc nie dawałem dużych szans temu miejscu. Ale jak to zwykle, pozory mylą! Miło się rozczarowałem.
Była straszna śnieżyca, późno, do domu jeszcze kawał drogi. A tu taka przystań dla zbłądzonych.
Wszystko było na swoim miejscu. Smaczne i pachnące. Poczułem miły relaks i przyjemność z posiłku. O to w tym właśnie chodzi! Nie obżerać się jak prosię frytkami z darmowych stołów na wycieczkach w cztero-gwiazdkowych hotelach, tylko otworzyć oczy, krzyknąć 'Ahoj!' przygodzie i p-r-ó-b-o-w-a-ć!
W sporadycznych przypadkach dotknąć może jedynie klątwa faraona, pewnie w grobowcu Nefretiti też, ale zdecydowanie nie w Nefretete na warszawskiej Puławskiej. Miejsce z klimatem arabskiej codziennej jadłodajni. Zwyczajnej. Najbardziej jak to możliwe! Wrócę tam.