na talerzu, kurczak, frytki
ocena: 5,7/10
Zauważyła to także największa mniejszość narodowa w Polsce, a mianowicie wietnamska. To przedziwne uczucie (wierzcie mi na słowo) zamawiać kebab w miejscu, w którym od dłuższego czasu zachwycasz się zupą pho z wołowiną, albo indykiem na gorącym półmisku. Na samym końcu karty dań (nawet pod pozycją: pałeczki 50 gr) mój wzrok został przykuty przez te pięć magicznych liter. K-E-B-A-B. No więc ahoj przygodo! Zamówiłem.
Podczas zamawiania postanowiłem nic nie sugerować pani przy kasie (młodej dziewczynie, brunetce, dość zabawnie naburmuszonej). Mam na myśli to, że nie naprowadzałem czy bardziej ostry czy łagodny, czy bułka czy pita, nie! Wystarczyło hasło 'kebab'. Pani tipsem wstukała na kasie cyfry i stonowanym rykiem (tak, to możliwe) dała znak śniademu kucharzowi, żeby działał. Rezultat możecie zobaczyć na zdjęciu powyżej.
Z pełnym uśmiechem podjąłem talerz. 'Wyrób kebabopodobny' przeszło mi przez myśl. 'Ładowanie baterii, energia', przeszło mi przez myśl 6 milisekund później.
Już pierwsze kęsy pozwoliły mi poczuć, że ze świeżością wszystko jest ok. Kurczak doprawiony bardziej na sposób daleko azjatycki niż bliskowschodni, ale to nawet miało swój urok. French fries, jak nazywają ten przetwór ziemniaczany Anglicy, bardzo dobry. Wysmażone pysznie. Do picia zamówiłem amerykański napój: Fantę. Talerz był chiński, sztućce z Indii, wiatrak, który mnie chłodził z Tajwanu, przodkowie pani kasjerki na oko pochodzili ze stepów akermańskich, knajpa wietnamska, a w radiu leciała włoska piosenka.
I ta nieśmiertelna polska kapusta...